Polityka

Koń Kaliguli, czyli dziwne przypadki Misiewicza

Bartłomiej Misiewicz

Kim jest Bartłomiej Misiewicz? Dlaczego Macierewicz wielbi go ponad wszystko i obsypuje zaszczytami wbrew woli własnej partii? Dlaczego o tym chłopcu debatuje prezydent, prezes Kaczyński i wszystkie media? Mam teorię na ten temat.

Pamiętacie Adama Hofmana? Jak ja nie cierpiałem tego typa! No po prostu nie mogłem na niego patrzeć. Uosabiał w moich oczach wszystko, co w polityce jest złe: służalczość, miernotę, bezwarunkowy koniunkturalizm, bezideowość, przekonanie o własnej bezkarności. Był czas, że zagłosowałbym na każdego, kto w programie wyborczym miałby punkt „będę bił Hofmana kijem, codziennie o 17:45 na rynku Starego Miasta”. Dlaczego o 17.45? Żebym na pewno zdążył dojechać z roboty i nie przegapił ani jednego widowiska.

No, okropna postać.

Natura nie znosi próżni i tak szybko, jak z głównego nurtu polityki zniknął Hofman, tak szybko pojawił się Hofman w ulepszonej wersji 2.0 – Bartłomiej Misiewicz.

Kim jest Bartłomiej Misiewicz? Przedstawiać go chyba nie trzeba. To faworyt Antoniego Macierewicza, który z niejasnych (?) przyczyn traktuje go, jak kiepski ojciec rozwydrzonego synka. Znacie ten typ. Tacy tatusiowie pozwalają swoim dzieciom na wszystko, wciąż obsypują je nowymi zabaweczkami, Ajfonami, duperelami, żeby tylko nie wziąć na siebie roli ojca i nauczyć dzieciaka, jak żyć w społeczeństwie. I te zepsute bachory wyrastają potem na zepsutych dorosłych z ego większym niż dziura budżetowa Morawieckiego.

Patrzę na tego tego chłopca, tego całego Misiewicza, patrzę i oczywiście wkurwiam się niemiłosiernie. Ale jednocześnie robi mi się go (trochę) żal.

Adam Hofman, przy całej mojej czystej niechęci do tego typa, był jednak samodzielniejszy. Grał na siebie. Krzywdy sobie zrobić nie dał, miękko wylądował. Schudł, cieszy się życiem, koledzy z partii na pewno nie dają mu biedować.

A co się stanie z takim Misiewiczem? To samo, co z rozpieszczonym bachorem, gdy wreszcie okrutny los oderwie go od tatusinego cyca.

Był kiedyś koń, który nazywał się Incitatus (Chyży) i był faworytem cesarza Kaliguli. Cesarz umieścił go w ociekającej złotem willi, dał mu służbę, okrycie z królewskiej purpury i wysadzaną klejnotami uprząż. Ba, są tacy, którzy twierdzą, że wprowadził tego konia do budynku Senatu i uczynił senatorem wypłacając mu z kasy państwa senacką pensję.

Brzmi znajomo? Ta historia powtarzana jest jako dowód choroby psychicznej Kaliguli, władcy najpotężniejszego imperium, jakie znała nasza planeta.

To był facet, który między innymi zmusił swojego teścia do samobójstwa, z wesela porwał pannę młodą, którą potem ochoczo zgwałcił, konfiskował poddanym majątki, które potem widowiskowo przepijał na wystawnych orgiach. Taki to był cesarz. Ale i tak zapamiętany został głównie przez tego konia. I w podręcznikach do historii skończył jako cesarz-szaleniec.

Czy Kaligula był naprawdę szalony? Według części historyków – nie. Czy celowo kreował się na wariata? Według części historyków – tak. Był wrogiem senatu i robił wszystko, by senatorów poniżyć i pokazać im, że jest bezkarny. I stąd między innymi ten koń, którego zrównał z najwybitniejszymi politykami Rzymu.

Chciał, by się go bano i chciał, by wszyscy wiedzieli, że nie ma rzeczy, która nie ujdzie mu bezkarnie. Robił to wszystko, bo po prostu mógł.

Jakieś skojarzenia? O domniemanym szaleństwie Macierewicza krążą legendy. Legendy, które on sam umiejętnie podsyca. Gdy tylko Kaczyński bąknie, że Misiewicz powinien odejść on natychmiast posyła Misiewicza na Nowogrodzką z listą żądań. Gdy tylko w partii zaczynają się burzyć, że ten chłopiec osłabia im poparcie, natychmiast wyciąga Misiewicza przed kamery i każe żołnierzom salutować swojemu faworytowi.

Dlaczego to robi? Bo może.

Myślę, że Misiewicz może być dla niego takim Incitatusem, narzędziem, które można wykorzystać, by do białości podkurwić parlament i społeczeństwo. Że on tym Misiewiczem sprawdza, na ile sobie może pozwolić.

Jeśli tak jest, to uwierzcie mi – on nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

A o czym powinien pamiętać Misiewicz? Słowo faworyt ma też drugie, coraz rzadziej używane znaczenie. Oznacza ono konia typowanego na zwycięzcę w gonitwie. A musimy pamiętać, że na konnych wyścigach nawet faworyt może się potknąć i złamać nogę. I wtedy właściciel stajni – niezależnie od tego, jak cenny był koń – decyduje o zastrzeleniu biedaka na miejscu. Tam gdzie upadł.

Aha, jeszcze jedno. Pierwotne imię Incitatusa brzmiało Porcellus. Czyli prosiaczek. Pasuje?

13 Responses

  1. W zasadzie powinienem napisać coś oryginalnego… ale co tu napisać skoro wszystko zostało już napisane. Tytuł tego bloga na początku mnie odstraszał ale po przeczytaniu kilku tekstów jest to moje ulubione miejsce w sieci. Trzymaj tak dalej!

    1. Dziękuję 🙂 Cieszę się, że nie odstraszyłem

  2. Moim skromnym zdaniem, to „Panowie i Panie miłościwie nam panujący” są takimi rozwydrzonymi bachorami. Bawią się w politykę i stwarzają narzędzia do „zabawy” z ludźmi. A Misiewicz ? żal mi go.
    Jak na chorego człowieka to umysł całkiem sprawny. Porównanie do Kaliguli bardzo trafne. Zdrowia życzę i pozdrawiam.

Dodaj komentarz