Media Polityka Życie

Jednorazowa przemoc w rodzinie, czyli 6 minut

komiks przemoc domowa przemoc w rodzinie

W czasie, w którym przeczytasz ten tekst przynajmniej jedna kobieta zostanie pobita przez męża. Przynajmniej jednej osobie zostanie wymierzona domowa sprawiedliwość i dostanie w twarz pięścią, zostanie popchnięta, kopnięta, sponiewierana we własnych czterech ścianach. Minister polskiego rządu właśnie próbowała tę przemoc zalegalizować.

Słowa są ważne. Określają to, co dzieje się dookoła nas. Modelują to, urabiają. Często to, jak nazwiemy świat dookoła wpływa na jego kształt. Język, jakim się posługujemy nie tylko definiuje rzeczywistość, ale odciska też na niej swoje piętno. Czasem wystarczy zmienić jedno słowo, by wprowadzić zmiany w realnym świecie. To tak, jak z magicznym zaklęciem w bajkach.

W taką magiczną wróżkę, a raczej jej koszmarną wersję wprost z horroru z lat 90., przepoczwarzyła się właśnie minister rodziny i polityki społecznej Elżbieta Rafalska. Pani minister wzięła kilka słów, pozamieniała je i stworzyła z nich magiczne zaklęcie.

To zaklęcie brzmi: Czary mary, hokus pokus, przyjeb żonie raz do roku.

Bo rząd polski, którego przedstawicielką jest pani Rafalska, próbował właśnie zalegalizować przemoc w rodzinie. Próbował przymknąć oko na podbite oczy polskich kobiet, dzieci (i czasem mężczyzn) – pod pewnym warunkiem. Domowym katom polski rząd chciał pozwolić na zrobienie swojej żonie (dziecku, lub mężowi) namiastki obozu koncentracyjnego pod warunkiem, że nie są pazerni i ograniczą się do przemocy raz na jakiś czas.

Resort pani Rafalskiej wydalił z siebie zdumiewający dokument, będący nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. To słowo, które wykreśliła Rafalska brzmiało „jednorazowe”. Niby nic, niby tylko 11 liter. A jednak usunięcie ich było bardzo niebezpieczne.

Obecna definicja przemocy w rodzinie brzmi: „jednorazowe albo powtarzające się umyślne działanie lub zaniechanie naruszające prawa lub dobra osobiste”. Po poprawce Rafalskiej przemoc miała zaistnieć tylko wtedy, gdy ciosy domowego terrorysty będą powtarzające się.

Te jednorazowe ciosy mu chciała odpuścić. Resort Rafalskiej przygotował ten projekt tuż przed świętami Bożego Narodzenia, być może w takim mikołajowym prezencie dla kata.

Z projektu wynika, że pacnięcie żony w szczękę raz, dwa razy do roku, z okazji rocznicy ślubu na przykład, jako przemoc w rodzinie by się nie kwalifikowało. Bo słowa mają moc i określają rzeczywistość.

Powiedzieć, że rozpętała się burza to nic nie powiedzieć. Pomysł ministerstwa skrytykowały i przeczołgały po podłodze chyba wszystkie media. Oczywiście nie mam na myśli mediów partyjnych, które usłużnie czekały na sygnał, jak tę sprawę przedstawić partyjnym czytelnikom. Czekali na sygnał, co tam na Nowogrodzkiej uradzą.

Uradzili tyle, że premier Mateusz Morawiecki osobiście musiał oburzyć się na proponowane przez jego własny rząd zapisy, zachował się jakby nigdy o nich nie słyszał i wycofał się z tego idiotycznego pomysłu. O tym, dlaczego moim zdaniem się wycofał będzie za chwilę, bo mija kolejna minuta i w kolejnym domu zaciska się właśnie kolejna pięść.

Spójrz teraz na zegarek. Właśnie w tym momencie wedle oficjalnych danych, jedna osoba jest bita przez członka rodziny. Statystyki mówią, że najpewniej jest to kobieta (73 proc.), a tłucze ją mężczyzna (91 proc.). Najprawdopodobniej jest też pijany (60 proc.).

Według policyjnych statystyk z Niebieskiej Karty co niecałe 6 minut w Polsce, we własnym domu bita jest jedna osoba. Na godzinę jest to 10 osób z haczykiem, na dobę 253. To 1773 ofiary przemocy tygodniowo i 7708 ofiar miesięcznie.

Rocznie daje to 92 tysiące 529 ofiar. To siedem razy tyle, ile wynosi populacja Wschowy w Lubuskiem, rodzinnego miasteczka minister Elżbiety Rafalskiej.

Organizacje kobiece szacują, że około 200-400 kobiet z tej puli ponosi śmierć z powodu przemocy. Umiera. Tak po prostu.

I teraz dochodzimy do słów premiera Morawieckiego, który w panice próbował się wycofać z pomysłu własnego rządu.

„Przeciwdziałanie przemocy domowej jest priorytetem rządu Prawa i Sprawiedliwości, a polskie prawo musi być klarowne i bez cienia wątpliwości w pełni chronić ofiary. Podjąłem decyzję, że projekt ustawy wróci do wnioskodawców w celu wyeliminowania wszystkich wątpliwych zapisów” – napisał Mateusz Morawiecki na Twitterze, bo to niestety tam w dzisiejszych czasach komunikuje się politykę rządu.

morawiecki przemoc w rodzinie

Premier polskiego rządu „podjął decyzję”, a przecież wcześniej firmował pomysł o ulgowym traktowaniu jednorazowego klepnięcia kobiety w dziąsło, wymierzenia jej kary, czy jak to się nazywa w języku domowych terrorystów. Bo Morawiecki, jako szef tego rządu przecież „podjął decyzję” o tym, że Rafalska nadaje się na ministra, a więc bierze odpowiedzialność za jej działania.

Dlaczego obie „decyzje” Morawieckiego piszę w cudzysłowie? Bo wiem – i wy też wiecie – kto tutaj podejmuje jakiekolwiek decyzje i że nie jest to premier rządu. Ani ten, ani poprzedni, ani następny. Wiecie, że decyzyjny człowiek ma na nazwisko Kaczyński, a nie Morawiecki i nie ma co tego tłumaczyć. Choć to w sumie smutne, że tak szybko przeszliśmy nad tym do porządku dziennego.

Ta zewnętrzna decyzyjność, ci marionetkowi premierzy to rzecz z pozoru nielogiczna, ale hej! Mieszkamy w Polsce i brak logiki to coś, do czego powinniśmy się już przyzwyczaić, podobnie jak do smogu i do tego, że właśnie mija kolejna minuta i kolejna kobieta dostaje w tubę, bo przecież zasłużyła.

Idiotyczny pomysł wyjęcia „jednorazowego” pobicia z definicji przemocy w rodzinie pierwotnie nie powstał w Polsce. Powstał dwa lata temu w putinowskiej Rosji. To tam, w styczniu 2017 roku, parlamentarzyści w swoisty sposób zalegalizowali katowanie żon (lub dzieci) sprawiając, że pierwsza przemoc nie jest już przestępstwem, a tylko wykroczeniem. I stamtąd – zgaduję – zaczerpnięto ten pomysł.

Według oficjalnie przyjętej doktryny, w Rosji pozwolono na „jednorazowe” bicie żon i dzieci, by być „w zgodzie z wartościami tradycyjnej, rosyjskiej rodziny”. To cytat, który wtedy zapamiętałem, bo brzmiał tak bardzo swojsko.

Pamiętam też inny cytat. Było to rok temu, 4 stycznia 2018, w noworocznym wywiadzie Morawieckiego dla „Gościa Niedzielnego”. Premier jasno dał mi wtedy do zrozumienia, że pojęcie „przemoc w rodzinie” to nadużycie. – Do przemocy nie dochodzi tam, gdzie występuje dbałość o więzy rodzinne, o normalny dom, gdzie panuje miłość. Przemoc pojawia się częściej w związkach nieformalnych, a nie tych usankcjonowanych prawnie – mówił.

Tak jak z tym magicznym zaklęciem Rafalskiej, tutaj też zrobiło się czarodziejsko. Wystarczy przyjąć święty sakrament małżeństwa, by ustrzec się od przemocy.

Tylko, że nie.

Morawiecki oczywiście nie powiedział wtedy prawdy, jak to Morawiecki.

Jest dokładnie odwrotnie, niż mówił. Do przemocy dochodzi najczęściej właśnie w małżeństwach. Wiem to dzięki sędziemu Michałowi Lewocowi, który sporządził raport o skali przemocy domowej w Polsce. „W przypadku osób (ofiar przemocy – przyp. ja) pozostających w związkach małżeńskich w przypadku 94 proc. respondentów to małżonek lub małżonka jest sprawcą przemocy. W związkach nieformalnych jest to nieco mniej – 82 proc. sprawców to partnerzy. Co ważne, osoby rozwiedzione lub w separacji wskazują w 70 proc. przypadków, że sprawcą jest małżonek mimo rozwodu lub separacji” – napisał sędzia Lewoc.

Ale Morawiecki wyobraża sobie swój świat i ze zjawiskiem przemocy w rodzinie walczy tak, że jego własna minister oprócz przemocy jednorazowej z ustawy chciała wyrzucić także inne słowo. To słowo to „rodzina” właśnie. Ustawa o przemocy w rodzinie miała zacząć się nazywać „o przemocy domowej”. Bo rodzina musi być wolna od patologii!

Słowa są ważne. Jeśli przestaniemy mówić o przemocy w rodzinie, ta przemoc automagicznie zniknie. Puf! I nie ma.

Zniknie przynajmniej ze statystyk.

I tu dochodzimy do tego, jaki interes w tym całym zamierzaniu miał rząd mojego kraju.

Moim skromnym zdaniem, interes pana Morawieckiego i pani Rafalskiej jest taki, by w roku podwójnych wyborów – do europarlamentu i tych ważniejszych – do Sejmu – móc pochwalić się „dobrą zmianą”. A co to za dobra zmiana, skoro ilość aktów przemocy w rodzinie wcale nie spada, mimo prorodzinnej polityki minister Rafalskiej? Jak się pochwalić tym, że co 6 minut ktoś tłucze swoją żonę poślubioną w obrządku rzymskokatolickim? Że co 6 minut jakiś członek tradycyjnej, polskiej rodziny wali w twarz osobę sobie najbliższą? No, słabo się tym chwalić w kampanii wyborczej, która jest przecież grą o wszystko.

Więc (zdania nie zaczyna się od więc) był moim zdaniem plan następujący: po pierwsze likwiduje się pojęcie przemocy w rodzinie, bo rodzina to święty związek mężczyzny i kobiety i nie może dziać się w nim nic złego.

Po drugie, w roku wyborczym usuwa się ze statystyk tę „jednorazową” przemoc, a co za tym idzie usuwa się przemoc PIERWSZĄ. Tę najważniejszą, tę będącą sygnałem alarmowym.

Niweluje się i znika czarodziejsko te wszystkie pobicia przez początkujących katów. Bo przecież każdy musi kiedyś zacząć i nie jest tak, że cała przemoc w rodzinie to recydywa. O nie. Ta przemoc jest pełna nowych, obiecujących rekrutów. A jeśli ignoruje się przemoc pierwszą nie można już przeciwdziałać fali przemocy po niej następującej. Ale w imię politycznych interesów – ignorujemy to i wymazujemy ze statystyk.

Według pomysłu Rafalskiej, tym początkującym katom nie zakłada się bowiem Niebieskich Kart, na podstawie których powstają statystyki. I wtedy robimy coś takiego, że mówimy: za rządów Platformy było 90 tysięcy ofiar przemocy domowej, a dzięki PiS jest ich tylko – powiedzmy, strzelam – 50 tysięcy.

I robimy ładny spot wyborczy z uśmiechniętą mamą, która nie dość, że dostaje 500+, to jeszcze nikt jej nie bije. I ona patrzy na Mateusza Morawieckiego, ona bierze jego dłoń w swoje dłonie i dziękuje mu gorąco. I prosi, by tę dobrą zmianę w Polsce kontynuował.

A co z tymi dziesiątkami tysięcy mam nieuśmiechniętych? Tych, które wypadną z programu Niebieska Karta? One wypadną też ze statystyki przemocy domowej i od razu się zrobi w Polsce przyjemniej.

Na papierze ich krwi już nie widać.

Na szczęście Mateuszowi kazano się z tej głupoty wycofać, bo dzięki burzy medialnej okazało się, że partia może więcej wizerunkowo stracić na forsowaniu tych zmian, niż zyskać na zaniżaniu statystyk. Na Nowogrodzkiej zastosowano biblijny zapis mane, tekel, fares (policzono, zważono, rozproszono) i rozproszono ten pomysł w piździec, jak to mówią u Putina.

Ale zrobiono to tylko dlatego, że podniósł się hałas. Tylko dlatego, że autor bloga „To nie przejdzie” zauważył projekt w Rządowym Centrum Legislacji i zaalarmował media.

to nie przejdzie przemoc w rodzinie

I to nie pierwszy raz przecież wycofują się tylko dlatego, bo wszyscy zaczynamy głośno krzyczeć. Pamiętacie, jak próbowali zaostrzyć w Polsce zakaz aborcji? Wybuchł wielki protest – Czarny Protest – i PiS wycofał się z tej ustawy. Tak samo jak teraz.

Domowi kaci mają taką cechę, że zazwyczaj nie walą w twarz tak od razu, w chwilę po wypowiedzeniu słów przysięgi małżeńskiej. Oni badają ofiarę, obwąchują ją, testują jej granice. Krzykną, szturchną, popchną i uważnie patrzą, na ile ofiara im pozwala. Jak daleko mogą się posunąć, zanim przyleją jej z całej siły.

Zanim zrobią z żony krwawy strzęp czołgający się we łzach i bólu po kuchennej podłodze. To trwa. To jest proces. Małymi krokami stąpa taki kat domowy.

I tak samo jest z politykami. Oni krzykną, szturchną, popchną nas. Testują nasze granice. Oni małymi krokami sprawdzają, co jeszcze mogą nam zrobić. Badają, jak bardzo jesteśmy już otępieni. Czy jeszcze protestujemy? A może zaczynamy z coraz większą pokorą znosić ich ciosy?

Tak moim zdaniem testują nas Mateusz Morawiecki, Elżbieta Rafalska i reszta tej cudownej gromadki. Tym razem ustąpili o krok, tym razem się cofnęli. Tym razem kupią nam kwiaty – jak prawdziwy domowy mąż-kat – i powiedzą do nas słodkim głosem „kochanie, ja nie chciałem cię uderzyć, przepraszam”.

Powiedzą nam „kochanie, przeciwdziałanie przemocy domowej jest priorytetem rządu Prawa i Sprawiedliwości”.

„Kochanie, wycofam wątpliwe zapisy tej ustawy”.

A potem usiądą w fotelu w dużym pokoju, otworzą sobie puszkę piwa, włączą Kabareton na Polsacie i będą nas obserwować. Będą badać, kiedy znów mogą uderzyć. Czy nadal jeszcze mamy siłę protestować, czy znów mogą spróbować nas szturchnąć?

No to jak tam u was? Macie jeszcze siłę na protest? Czy może już pogodziliście się z rolą obywatela-ofiary w państwie zawłaszczonym przez polityków?

Właśnie mija kolejne 6 minut, moi drodzy. Ten zegar tyka cały czas.


Tekst powstał przy wsparciu Patronów.
A gdybyście i wy mieli ochotę rzucić we mnie monetą i wesprzeć moją pisaninę, to będę bardzo wdzięczny. Tu trochę o tym piszę. Jak chcecie, kliknijcie poniżej.


29 Responses

  1. I co teraz, Borsuku? Co napiszesz po ataku na Prezydenta Gdańska, po jego śmierci? Co my napiszemy, co będziemy tak naprawdę odczuwać?

  2. Odnośnie Rosji to takie coś mi się przypomniało:

    Iwan Groźny był pomysłodawcą „Domostroju”, czyli poradnika rodzinnego, religijnego i zarazem książki kucharskiej. Można było tam znaleźć dokładne procedury bicia żony: „A bić należy ostrożnie kańczugiem: rozważnie i boleśnie, straszno i zdrowo”

    Good night

  3. Ja tym razem popłynę pod prąd. Generalnie doceniam Jarka za zmysł polityczny i umiejętność sterowania świadomością tej bardziej zewnątrzsterownej części naszego społeczeństwa, ale tutaj nie doszukiwałbym się jakichś daleko idących wniosków. Pamiętajmy też, że Jarek zarządza korporacją, a w korporacji nie wszystko jest zależne od prezesa: są frakcje, gierki interesów, każda frakcja skupia się na budowaniu swojej przewagi w każdym możliwym momencie i na każdym nadarzającym się polu. I tak IMHO było tutaj. Bo co PIS może ugrać w kontekście wyborów wprowadzając taki zapis? Głosy tych katów domowych? Zakładając nawet, że jest ich sporo (chociaż wydaje mi się, że gro przypadków to jednak recydywa), to karkołomne jest założenie, że zagłosują na tego kto im pozwoli bezkarnie dwa razy do roku przyłożyć żonie. Przecież zazwyczaj leją częściej i zazwyczaj są i tak bezkarni – przyznam, że nie znam statystyk, ale doświadczenie życiowe mi podpowiada, że w tych statystykach jest ułamek ułamka wszystkich przypadków.

    Oczywiście zgadzam się z tezą, że oni próbują – to się chyba naukowo nazywa metoda małych kroków. Tylko, że to pole jest wyjątkowo kiepskie do próbowania, bo w kwestiach nazwijmy to szeroko „życiowych”, społeczeństwo jest dużo bardziej świadome niż w kwestiach ustrojowych. Poza tym organizacje broniące status quo na tym polu nie mają odium „obrońców układu” i są czujne w wyłapywaniu takich zmian. No i same te zmiany są łatwiejsze do zrozumienia przez większość obywateli – tu nawet Mateusz by nie wybrnął, bo w przepisie stało jak krowie na rowie. Ustawy o ustroju sądów nie są napisane takim językiem, niestety.

    1. Ja też nie rozumiem po co PiS te wszystkie kontrowersyjne społecznie pomysły. Ale czasem dochodzę do wniosku, że oni po prostu tacy są, tak myślą i tak wyglądać powinien ich zdaniem świat. Co sprawia, że są podwójnie szkodliwi.

  4. Trochę Borsuk pojechałeś i muszę prostować, bo w końcu o rzetelność nam tutaj chodzi. Art. 157 § 4 mówi: „Ściganie przestępstwa określonego w § 2 lub 3, jeżeli naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia nie trwał dłużej niż 7 dni, odbywa się z oskarżenia prywatnego, chyba że pokrzywdzonym jest osoba najbliższa zamieszkująca wspólnie ze sprawcą.”
    Lekkie uszczerbki na zdrowiu – zarówno umyślny, jak i nieumyślny – są z reguły ścigane z oskarżenia prywatnego, z tym zastrzeżeniem, że jeśli pokrzywdzonym jest osoba najbliższa zamieszkała wspólnie ze sprawcą, umyślny lekki uszczerbek na zdrowiu jest ścigany z oskarżenia publicznego, a nieumyślny – na wniosek.

    1. Dzięki, wywaliłem. Patrzyłem w jakiś kodeks, w którym w par 4. nie było fragmentu o osobie najbliższej. Może sprzed jakiejś nowelizacji? Dziękuję.

      1. Tak, takie brzmienie jak przytoczyłeś miała wersja pierwotna art. 157, z dnia uchwalenia kodeksu w 1997:
        „§ 4. Ściganie przestępstwa określonego w § 2 lub 3, jeżeli naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia nie trwał dłużej niż 7 dni, odbywa się z oskarżenia prywatnego.
        § 5. Jeżeli naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwał dłużej niż 7 dni, a pokrzywdzonym jest osoba najbliższa, ściganie przestępstwa określonego w § 3 następuje na jej wniosek.”

        Od 1 sierpnia 2010 jest tak:
        „§ 4. Ściganie przestępstwa określonego w § 2 lub 3, jeżeli naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia nie trwał dłużej niż 7 dni, odbywa się z oskarżenia prywatnego, chyba że pokrzywdzonym jest osoba najbliższa zamieszkująca wspólnie ze sprawcą.
        § 5. Jeżeli pokrzywdzonym jest osoba najbliższa, ściganie przestępstwa określonego w § 3 następuje na jej wniosek.”

        Zmieniono ustawą z dnia 10 czerwca 2010 r. o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie oraz niektórych innych ustaw (Dz. U. Nr 125, poz. 842), która zmieniała dość obszernie ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie jak i kodeks karny (też w zakresie kar – np. możliwość „wyrzucenia sprawcy z domu” w ramach środka karnego).

        Tyle teorii, praktyka oczywiście chadza swoimi drogami.

  5. A nie masz czasem wrażenia, że w PiSie jest więcej ruskich agentów, niż pojedyczy Macierewicz, który storpedował nasze działania zbrojeniowe (żeby nie rzec – rozbroił naszą armię)?
    Że nasza przewodnia partia dostosowuje nasze prawo do rosyjskiego, by wcielenie do WNP przeszło płynnie – po tym jak już nas wypieprzą z Unii…

  6. „Na świecie istnieje kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka.”

  7. I tak byc moze z tym szturaniem i probowaniem ile jeszcze opozycja zniesie, ale swoich zwolennikow gotuja pomalutku jak ta zabe, co nie widzi co ja czeka na koncu ciepelka…

    1. Nas wszystkich gotują. Juz się przyzwyczailiśmy do afer gospodarczych, juz nas nie rusza pisowska znieczulica wobec niepełnosprawnych…
      A nawet jeszcze rusza, to co zrobimy? Pogadamy w sieci, a za pół roku nikt (liczący się) nie będzie o tym pamiętał. Nikt im tego nawet nie wypomni w kampanii wyborczej, a jak jeszcze by zmienili nazwę partii, to już w ogóle mają czysty start.

  8. Witaj Borsuku,
    Nasunęło mi się kilka rzeczy.
    Po pierwsze: myliłem się. Myliłem się pisząc tu kiedyś, że specjalnie publikujesz wieczorem, aby mi zepsuć humor i zmusić do myślenia zamiast spania. Przecież to nieważne, kiedy tekst pojawi się na stronie – i tak odczytam go wieczorem. Zatem: myliłem się. Zresztą nie pierwszy raz w życiu, albowiem…
    Po drugie: myliłem się bardzo. Myliłem się co do mojego poczucia humoru. Kiedyś chętnie i często używałem żartu „Witam Państwa na kursie pierwszej przemocy”. Taki niby przypadkowy lapsus językowy dla rozluźniania atmosfery na początku zajęć. Ale to Ty użyłeś poprawnej formy tego wyrażenia. Ja już więcej nie będę. Przepraszam.
    Po trzecie: nie myliłem się. Choć tym razem chciałbym, to nie myliłem się pisząc tutaj: http://www.nienawisc.pl/jak-powiedziec-nie-podczas-gwaltu-czyli-zycie-na-maksa-poradnik-uczuciowo-seksualny/#comment-4216 o kolejnych częściach poradnika. Fuck.
    Po czwarte: szlachetne wzorce. Pani ministra Rafalska dowodzi tym projektem swego oczytania, znajomości historii, polityki… I to o zasięgu paneuropejskim. Liberalizację rosyjskiego prawa w zakresie przemocy w rodzinie uchwalono w Moskwie, ale pani Rafalska sięga również na zachód. Ze Wschowy jest przecież o wiele bliżej do dawnego NRD. Tam właśnie swego czasu przestano publikować statystki samobójstw. Pamiętasz „Życie na podsłuchu” z 2006r? Die Deutsche Demokratische Republik była przecież krainą powszechnej szczęśliwości, zatem nie było najmniejszych powodów, aby którykolwiek z jej obywateli chciał odebrać sobie życie. To przecież logiczne, prawda? A dobra zmiana zapewnia nam przecież to samo. Orwell się uniżenie kłania.
    Po piąte: słowa, które mają znaczenie. Nową świecką tradycją polskiej polityki są różne słowa, które znienacka pojawiają się lub znikają z aktów prawnych, bo ktoś coś akurat tutaj potrzebuje. „Lub czasopisma” wcale nie były „jednorazowe”. Pytanie brzmi: o ilu takich chochlikach legislacyjnych nie wiemy?
    Po szóste: mylisz się. Mylisz się zasadniczo używając zwrotu „rok wyborczy”. W Polsce nie ma czegoś takiego. A dlaczego? A dlatego, że użycie terminu „rok wyborczy” implikuje założenie, że pomiędzy latami wyborczymi następują okresy wytężonej pracy dla Kraju i jego Obywateli. Później rozpoczyna się kampania wyborcza, w czasie której kandydaci chwalą się swoimi osiągnięciami i przedstawiają wyborcom listy zadań jakie zrealizują, kiedy zostaną wybrani. Tylko (cytując klasyka), że nie. Polscy politycy (i to niezależnie od aktualnie posiadanej legitymacji partyjnej) funkcjonują w stanie permanentnej kampanii wyborczej, polegającej tylko i wyłącznie na dwóch działaniach: na napieprzaniu w przeciwnika wszystkim, co jest pod ręką oraz na obiecywaniu wyborcom gruszek na wierzbie.
    Po siódme: a propos szóstego. Jest sobie w Warszawie pewna korporacja taksówkowa. Która kiedyś kupiła sobie bardzo charakterystyczny, łatwy do zapamiętania numer infolinii. A następnie rozkręciła kampanię reklamową, która polegała w zasadzie tylko na ciągłym powtarzaniu tego numeru. Wszędzie, bez przerwy, seriami, do wyrzygu. I to był marketingowy majstersztyk. Genialny w swojej prostocie. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że Ty też znasz ten numer. Nie mogłeś go nie zapamiętać. Nawet nieświadomie. Teraz każdy, kto chce zamówić taryfę, a nie chce lub nie może szukać namiarów – zawsze pamięta przynajmniej ten numer. I jest duże prawdopodobieństwo, że go użyje. A dlaczego o tym piszę? Ponieważ zauważyłem podobną tendencję w telewizji państwowej. W KAŻDYM programie informacyjnym TVP pojawia się, już to osobiście, już to w formie screenów z wpisów w mediach społecznościowych, uśmiechnięty i zadowolony Jacuś Kurski. Codziennie. W każdym programie informacyjnym. Na każdym podległym kanale. I zawsze ma dla widzów dobre informacje. Zawsze. Ciekawość – w których to wyborach będzie kandydował Jacuś? Co mu prezes obiecał? Czy ryczałcik europosła? Czy też może po wymianie turnusów w Belwederze zastąpi Adriana? I dostąpi (jak będzie miał szczęście) zaszczytu audiencji w Gabinecie Owalnym?
    Po ósme: dym w oczy. A może to wszystko to tylko wielka lipa i dym w oczy? Skąd wiadomo, że Mateuszek zatrzymał projekt w związku z oporem społecznym? Przecież w innych sprawach walczył jak wujek Janusz o ostatniego karpia w Lidlu. A tu tak nagle się wycofał? A może właśnie tak miało być? No przecież zyskał genialny argument. I to w bardzo prosty sposób: wybrać projekt, który z dużą dozą prawdopodobieństwa nie przejdzie. Ogłosić go światu. Poczekać chwilę na burzę medialną, a potem z uśmiechem wycofać się na z góry upatrzone pozycje i odczytać z kartki zawczasu przygotowany komunikat. O! – teraz powie Mateuszek. – Co ta opozycja opowiada za banialuki? Że my? Że na siłę? Przecież ja zawsze uważnie wsłuchuję się w głos społeczeństwa. I dlatego odesłałem projekt do wnioskodawców. Zwróć uwagę nawet na ostatnie zdanie. Jest głęboko przemyślane. W takim kontekście nie wolno użyć ani nazwiska ministry ani nazwy resortu. Nie mogą być kojarzone z negatywnym komunikatem. Projekt odesłałem do wieloosobowych i anonimowych wnioskodawców. Ich sobie ścigajcie. A decyzję podjąłem ja. Ja sam. Bo jestem silnym i zdecydowanym przywódcą, który troszczy się o obywateli. I wyżej trzymajcie tę kartkę, bo nie widzę, co mi prezes napisał.
    Dobrej nocy,
    Stanley

    1. Ten (dosyć prostacki, ale zapewne niestety skuteczny – jak zwykle) manewr propagandowy mógł mieć jeszcze 2 inne cele.
      1. Uśmiechnięcie się do Prawdziwych Polskich Katolickich Patriotów z krainy na prawo od PiS, bo ostatnio próbują tam jakiś konkurencyjny byt polityczny sklecić, czego nikt nie chce (tutaj z przykrością stwierdzam, że się z pisem zgadzam, ale z zupełnie innych powodów).
      2. Najprostsza w świecie zasłona dymna i dywersja. Pytanie tylko czy chcą odwrócić uwagę od nowych działań, czy od starych problemstycznych tematów (np. KNF, skoki, getback, szalejący nepotyzm, nieudolność wobec niespodziewanych, bo przewidywanych tylko od kilku lat podwyżkach cen prądu etc etc, jest z czego wybierać)

      Oczywiście może to być też po prostu wynik przepychanki między różnymi frakcjami, twórcą tej poprawki jest przecież ordo iuris.

    2. Hej Stanley 🙂 Odniosę się tylko do kilku punktów. Wrzucam, gdy napiszę. A często niestety siedzę nad tym do późna. Dla zasięgów byłoby lepiej, gdybym dawał to następnego dnia rano, ale nie chce mi się czekać. Z tym rokiem wyborczym – masz rację. Korporacji taxi nie znam, bo zawsze wyłączam reklamy w radio… A Kurski – tak. On się wciska. Ale mam wrażenie, że to teatr dla jednego widza, że chodzi by Jarek zobaczył.

      1. Teatr dla jednego widza?
        Czyli prezes jeszcze nie obiecał.
        Albo, co bardziej prawdopodobne, obiecał – ale nie tylko Jacusiowi.
        Divide et impera?

  9. 400 kobiet umiera w wyniku przemocy domowej? A ile facetów? Ciężko mi w to uwierzyć. Dobrze, że z projektu się wycofano i szkoda że nie mówi się o tym, że przemoc w rodzinie dotyka też mężczyzn, którzy kilka razy częściej popełniają w Polsce samobójstwo, o czym się również nieczęsto wspomina.

    1. To jeszcze ja: Według raportu https://www.unodc.org/documents/data-and-analysis/GSH2018/GSH18_Gender-related_killing_of_women_and_girls.pdf powinno być koło 0.7 zabójstw na 100k kobiet w Europie, a Europa jest najbezpieczniejszym kontynentem. Daje to około 140 zabójstw a nie 400. A powinno być jeszcze mniej, bo jednak Polska jest jednym z najbezpieczniejszych krajów w Europie. I to się mniej więcej zgadza ze statystyką. Tylko raport Sorosa (linkowany w powyższym artykule) sztucznie podbija liczbę do 400 wliczając samobójstwa. A artykuł już nie wspomina, że samobójstwa są wliczane, i mówi o zatłuczeniu 400 osób – uproszczenie, uogólnienie. A na dodatek nikt nigdzie nie wylicza ile mężczyzn ginie – a sądzę, że jeśli doliczyłoby się również samobójstwa (Polska jest tym krajem w Europie, gdzie samobójstwa mężczyzn są bodajże najczęstsze). Więc… to takie małe oszukiwanie na statystykach.

    2. Ale to nie jest tekst o facetach, bo to jest inny temat, inny problem i najczęściej inna przemoc. Podobnie jak ta wobec dzieci. Nie ugryzę wszystkiego w jednym tekście.
      Ok 90 proc. ofiar to kobiety, więc o nich tu mówię. Masz rację – mało jest tekstów o przemocy wobec mężczyzn, ale niestety to nie jest jeden z nich, bo i przyczyna tego tekstu dotyczy raczej kobiet.

  10. Niedawno przeczytałam na forum grupy czytelniczej, w dyskusji dotyczącej dennej książki pseudoerotycznej i pseudosensacyjnej („365 dni” Blanki Lipińskiej), w odniesieniu do idiotycznych zachwytów kobiet nad scenami gloryfikującymi gwałt:

    „Kobieta kobiecie wujem w żonobijce”.

    Tak, Rafalska każdej polskiej kobiecie wujem w żonobijce. To jest dla mnie niepojęte podwójnie, bo raz, że jak może chcieć to zrobić człowiek człowiekowi, a dwa – na dokładkę kobieta kobiecie? Co jeszcze „śmieszniejsze”, zdaje się, że w Rosji w tej zmianie też maczała palce jakaś kobieta (ale głowy nie dam, coś gdzieś mi dzwoni, pewna nie jestem).

    I nie mam pojęcia, z czego to wynika. Czy z przekonania, że samych kobietowujów w żonobijkach ten problem nie dotyczy, bo żyją w pojedynkę lub z facetami nieagresywnymi? Czy wręcz przeciwnie – z poczucia, że skoro one nieraz w życiu zarobiły „naganę z wpisem do karty szpitalnej”, to nie pozwolą, by innym kobietom było lepiej (podobnie jak np. gardłująca za zakazem aborcji Kaja Godek, która nie życzy sobie, by inne kobiety uniknęły tego, co spotkało ją, czyli wychowywania dziecka upośledzonego)?

    Obie opcje są przerażające. Bo ja – osobniczka o raczej niskim poziomie empatii, bezdzietna z wyboru i mająca męża, który prędzej sobie by przyłożył, niż mnie uderzył – jakoś umiem wczuć się przynajmniej po części w sytuację kobiet niemających takiego komfortu i poczucia bezpieczeństwa. Bo ja – człowiek, który doświadczył też wielu złych rzeczy – nie życzę ogółowi tych samych doznań (pojedynczym egzemplarzom życzę, ale w imię zemsty na kilku sztukach nie stworzyłabym nigdy zagrożenia dla milionów, ba, dla choćby jednej niewinnej osoby).

    Coś idzie bardzo, kurwa, nie tak…

    1. Myślę, że obie opcje są o tyle przerażające, co prawdziwe. Do tego jest trzecia: kobieta kobiecie wujem, bo jest politykiem i ma tę kobietę w dupie.
      Bardzo dziękuję za ten komentarz. Bardzo.

      PS: Tak, w Rosji też brała w tym udział kobieta. Nazywa się Yelena Mizulina

      1. A moze wlasnie kobiety sa wrabiane w firmowanie takich debilizmow swoim nazwiskiem, zeby to jakos przeszlo? Bo to ciezko wywrzec nacisk w takich ukladach?

        1. Taka jest moja teza. Panowie politycy bohatersko chowają się za specjalnie delegowanymi spódnicami, przy okazji powodując różne „głębokie refleksje”, że kobity dla kobiet to są najgorsze… (bo mężczyźni przecież tylko katują, no jakby sobie nie pozwalała itd itp żuwno.) Za to się płaci Godkom i Pawłowiczom – a za nimi dzielni i przemili Marek Jurek, Niesiołowski, Łopuszański, Zoll, Chazan, panowie z Ordo Iuris i z episkopatu… bezpieczni w okopach, bo mięso armatnie zgodziło się podkładać.

Dodaj komentarz