X

Mam na to wyciszone, czyli burdel i Twarz Epidemii

Rok. To już rok z górką, jak siedzę w ciasnej celi mikroskopijnego, betonowego pudełka na kredyt w banku przez dwa „N” i dwa ”L”. To już rok, jak ciągle i wciąż umierają dookoła ludzie, a karetki pod oknem wyją nieustannie. To już rok, jak chcę bić po ryjach i krzyczeć. To już rok, jak na wszystko mam jednak wyciszone.

Mam na to wyciszone, bo inaczej zwariowałbym przecież. Normalnie i po prostu odpierdoliłoby mi od tego wszystkiego i zaraz znów trzeba by było zakładać szwy na łukach brwiowych i pić do rana na smutno.

Walcz lub uciekaj – to jedyne dwa tryby, jakie ewolucja wdrukowała w nasze mózgi. Ten pierwszy prowadzi do kłopotów, ten drugi do problemów. Tak to jest już wszystko ułożone, a koronawirus tylko nam o tym przypomniał.

Mam na to wszystko wyciszone, w głowie włączyłem tryb „nie przeszkadzać” jak w telefonie, a mimo to codziennie widzę Twarz Epidemii i patrzę w jej przystrojone drogimi okularami oczy.

Rok to całkiem sporo. Tyle można dostać na przykład za pobicie. Ja dostałem obecny wyrok dlatego, że w dalekich Chinach ktoś babrał się w krwi nietoperza, czy innego łuskowca, a moim krajem rządzą ludzie bez kręgosłupów i honoru. Wiem, wiem – teoria o łuskowcach traci już zwolenników, ale ta o kręgosłupach całkiem realna jest.

Rok temu zostałem zamknięty na pracy zdalnej, a to oznacza dwie rzeczy.

Rzecz pierwsza: teoretycznie moja firma uratowała mnie mnie w ten sposób przez zarażeniem. Bo te trzy tygodnie, kiedy w gorączce plułem płucami nie mogąc dodzwonić się do lekarza podobno się nie liczą. Tak powiedział test zrobiony o dwa tygodnie za późno. Wtedy jeszcze tym pierdolnikiem zarządzał minister Szumowski i przekonywał mnie codziennie na konferencjach, że jak wynik negatywny to negatywny i na chuj drążysz temat.

Wielu z nas uwierzyło temu Szumowskiemu, ale o tym za chwilę.

Rzecz druga to prosty fakt, że człowiek zamknięty obecnie w domu nigdy nie wychodzi z pracy, której jest znacznie więcej niż w normalnych czasach. I siedząc tak sobie, pracując w domowym areszcie mogę na przykład liczyć karetki. Nie potrzebuję wcale biurokratycznych chrząknięć ministra Niedzielskiego, ani widoku flagi mojego kraju, którą Morawiecki potrafi wepchnąć nawet na maskę, w którą chucha wyziewami i pluje kropelkami śliny. Nie potrzebuję falującej grzywki rzecznika Andrusiewicza i żółtych pasków w TVN24, by wiedzieć kiedy są wzrosty.

Za oknem mam ulicę, która nie prowadzi bezpośrednio do żadnego szpitala. W czasach, których większość z nas już nie pamięta – czyli jakiś rok temu – karetka na sygnale jeździła nią może raz na dwa dni.

W ciągu ostatniej godziny przejechało ich już siedem.

Przez ten rok patrzyłem w zmęczone oczy ministra Szumowskiego, potem w technokratyczne soczewki robota Niedzielskiego i odbierałem informacje o kolejnych znajomych, którzy zapadli na to cholerstwo. Słuchałem też o ludziach młodszych ode mnie, mających lepszą kondycję niż ja, których choroba zabiła w trzy dni.

Choroba, albo nieudolność ludzi, którzy mieli z nią walczyć.

Z tym Szumowskim to na przykład było tak, że jak miał czas przygotować nas na tę cholerną jesień i zimę to po prostu zapłacił moimi pieniędzmi jakiemuś handlarzowi bronią, a potem podał się do dymisji. Kraj z tektury, to i lider z dykty.

Siema! Elo!

No, ale oczy miał takie zmęczone.

Strategią Szumowskiego i jego następcy było na przykład to, że jak Duda Andrzej chciał sobie pojeździć na nartach (bo nudzi się nie mając nic do roboty) to nagle na stokach wirus nie atakował.

Andrzej też nie jest zresztą najostrzejszym ołówkiem w naszej szufladzie.
Tak, jak pan Żulczyk powiedział.

Znowu karetka przejechała. Ósma.

Z tymi karetkami to jest tak, że Twarz Epidemii codziennie mówi mi, że ja ich wcale nie słyszę. Że jesteśmy w całkiem dobrej sytuacji i nie jest wcale tak, że one – te karetki – jeżdżą godzinami od szpitala do szpitala, od miasta do miasta, bo muszą wozić tego pacjenta przyssanego do butli z tlenem, aż gdzieś zwolni się dla niego miejsce.

„Zwolni się miejsce” to taki współczesny eufemizm na śmierć. Po prostu jeżdżą, aż ktoś gdzieś ostatni raz zacharczy, opluje się i umrze. I zwolni łóżko i tę rurkę od respiratora, których oczywiście brakuje, ale Twarz Epidemii mówi, że to nieprawda.

„Zwolni się miejsce” oznacza – jak dziś – śmierć 30-letniej dziewczyny bez żadnych specjalnych problemów zdrowotnych. Znaczy problemów wtedy, wcześniej. Przed wirusem.

Albo śmierć mojego równolatka w nieporównywalnie lepszej kondycji. Nie palił, nie pił, jakieś przysiady robił czy inne maratony. Płuca wypluł i zwolnił miejsce.

Wyciszyć się staram, wyciszam, wyłączam.

Mniej ostatnio piszę, wiem – za co moich Czytelników przepraszam. Mniej piszę, bo mniej czasu mam, a do tego mniej myślę. Próbuję cholera mózg wyciszyć. Nie myśleć, nie słuchać.

Wyciszyć się na codzienne brzęczenie Twarzy Epidemii, która tak cieszyła się, że wirus jest w odwrocie i nie trzeba się go bać.

– Idźmy na wybory, tłumnie. Zwłaszcza seniorzy – mówiła latem Twarz Epidemii i już wtedy wpisałem ją na listę numerów zablokowanych.

Nie pomogło, bo gada do mnie ciągle i wciąż.

Więc (zdania nie zaczyna się od „więc”) za każdym razem, kiedy karetka wyje pod moim oknem walczę ze sobą, by myśleć o czymś innym. O pierdołach, głupotach. O tym, żeby obrazek namalować, albo w grę pograć jakąś. Piosenkę włączyć tak głośno, by zagłuszyć karetkę i sąsiadów z dołu.

Filmy nie pomagają już, nie angażują na tyle mojej głowy. Nie wypełniają jej na tyle, by wypchnąć z niej myśli, że ktoś właśnie umiera, bo bezczelne gnoje w drogich garniturkach nawet nie starały się pomóc.

Nie wypełniają mojej głowy na tyle, by przestawić ewolucyjną wajchę z „walcz” na „uciekaj”. By przykryć czerwone, płonące wkurwienie i pozwolić wcisnąć przycisk „wycisz wszystko”.

Nie pomaga mi w tym też Twarz Epidemii, która po prostu nie może się zamknąć nawet na jeden, jedyny dzień. Nie pomagają też jej akolici bredzący i pierdzący przez usta ciągle i wciąż.

Albo Karczewski Stanisław na przykład, senator taki. – Wylałaby się fala krytyki i hejtu, gdyby testowano Polaków wracających przed Bożym Narodzeniem z Wielkiej Brytanii do kraju – powiedział Karczewski.

Cztery miesiące zajęło tym ludziom dojście do wniosków, które zna każdy z nas. Oni robią wszystko wyłącznie pod sondaże. Cała ta „wojna z wirusem” jest dla nich wojną polityczną o swoje stanowiska i apanaże. Ważniejsze od wirusa jest plucie na wszystkich zza maseczki z flagą mojego kraju. I przypodobanie się kilku facetom w fioletowych sukienkach.

Pamiętacie jeszcze, jak ci idioci zamknęli lasy, bo tak im wypadło z maszyny losującej? No to kościołów nie zamknęli do tej pory.

Bo jakby zareagowali biskupi, gdyby na Boże Narodzenie nie można było przełamać się tradycyjnie koronawirusem? No, panowie od krycia pedofilów nie byliby zadowoleni.

Z tą Wielką Brytanią było tak, że teraz ponad 80 proc. przypadków zachorowań to u nas mutacja brytyjska. Skąd się wzięła? – zapytałby ktoś, gdyby nie znał odpowiedzi.

14 grudnia brytyjski minister zdrowia Matthew Hancock informuje cały świat o odkryciu nowej, groźnej mutacji koronawirusa. – Może być powiązany z szybszym rozprzestrzenieniem się – ostrzega.

20 grudnia pierwsze kraje zawieszają loty z Wielkiej Brytanii. U nas akolici Twarzy Epidemii wykręcają się okrągłymi zdaniami o tym, że „najprawdopodobniej będzie taka rekomendacja”. Wiadomo – święta idą, a z polskiego raju wyemigrowały za chlebem na Wyspy setki tysięcy ludzi. I chcą wrócić do mamy i taty.

I mają prawa wyborcze.

21 grudnia ogłoszone zostaje zawieszenie lotów z Brytanii. Ale dopiero od północy, z 21 na 22 grudnia.

A co się dzieje przed północą? No, dzieją się cuda i dziwy. Przed północą ten sam rząd, który stwierdził, że zamyka granicę przed brytyjską mutacją podstawia 50 samolotów, by tysiące ludzi zdążyły przylecieć do Polski.

50 samolotów, bo Twarz Epidemii bała się niemiłych komentarzy w durnym internecie.

Jeszcze raz: wprowadzamy zakaz od północy, a potem przed północą przywozimy kogo się da zanim ten zakaz zacznie obowiązywać. Bez testów, bez kwarantanny, chaotycznie i bez żadnego planu: ważne, by każdy kto chce zdążył na pasterkę i wrzucił parę funtów do koszyczka księdza proboszcza.

– Baliśmy się hejtu – mówi Karczewski. To ten sam, co wcześniej przekonywał, że wirusa zatrzyma żarcie jabłek. – Jabłko z wieczora i nie ma doktora – mówił facet, który jest senatorem w moim kraju.

No kurwa, nie ma doktora, bo przed epidemią zmusiliście ich do emigracji! – Niech jadą! – krzyczeliście. Na te Wyspy niech jadą na przykład.

O, znowu karetka jedzie. Dziś na tego wirusa, który od wyborów jest w odwrocie zmarły 653 osoby. Od początku epidemii to 53 045 zmarłych.

To 552 razy więcej niż ofiar katastrofy smoleńskiej, wy tępe buce!

To co czwarty mieszkaniec takiego Torunia! A wy się hejtu boicie?!

Stop. Mam na to wyciszone przecież. Tak się staram. Nie myślę, nie denerwuję się. Nie mam czerwonej mgły przed oczami. Nie pozwalam mózgowi myśleć. Nie pozwalam mu się denerwować.

Nie.

O, znów Twarz Epidemii coś mówi. W dniu, w którym zmarło prawie 700 Polaków. Przysłuchajmy się o czym on gada.

Mateusz Morawiecki uroczyście zabrał dziś głos, by zaprotestować przeciwko temu, że partyjne TVP atakuje jego partyjnego koleżkę. Bo jak to tak, żeby rewolucja małych ludzi zjadała własne dzieci?!

I że wyszło na jaw, że kumpel Twarzy przyznał 200 tysięcy moich złotych z tarczy antykryzysowej, antycovidowej na jakiś burdel kierowany przez gangsterów.

Tym zajmuje się Twarz Epidemii w szczycie epidemii. Tym się obrusza, że przecież o koleżce powinno być cicho. Cicho sza.

Cichutko powinno być przecież, jak w kostnicy. Takiej na ten przykład covidowej. W takiej, w której leży już 53 tysiące trupów i komu to przeszkadza?

Wszystko jest w porządku i proszę się rozejść i nie gadać, że pieniądze i że na burdel. Ten wirus jest już w odwrocie, już nie trzeba się go bać – pamiętajmy.

O, znowu karetkę słychać. Dobranoc, wyciszone przecież mam.


Tekst powstał przy wsparciu Patronów.
A gdybyście i wy mieli ochotę rzucić we mnie monetą i wesprzeć moją pisaninę, to będę bardzo wdzięczny. Tu trochę o tym piszę. Jak chcecie, kliknijcie poniżej.


Borsuk:

View Comments (21)

  • Ludzie mają już dość epidemii, są zmęczeni obostrzeniami i poczuciem zagrożenia (pisał o tym ostatnio mój kolega w tekście "Chcemy powietrza!"). Do tego dochodzi ten cały cyrk polityczny podsycany kretyńskimi pomysłami jedynie słusznej partii. Kwintesencją jest nieudolność rządu w walce z epidemią, czego efektem jest ogromna śmiertelność Polaków i upadająca gospodarka. Będziemy się z tego wygrzebywali latami. Zarówno ekonomicznie, jak i społecznie oraz psychicznie.

    • Zgadzam się, że ludzie mają dość. Sam też już jestem zmęczony epidemią, nieudolnością rządu w dbaniu o nasze zdrowie i bezpieczeństwo, oraz ogólną sytuacją w kraju.

  • heh, nie moge narzekać - przechodzę to świnstwo łagodnie, tak samo jak i moi rodzice. Jakieś dwa tygodnie temu po pracy mojego ojca rozniósł się covid pod postacią pani sprzątaczek co to nie wierzyły w maseczki i inne środki ostrożnośći (nie były też badane na obecność choroby) - rezultat 3/4 personelu administracyjnego zakładu energetycznego w Zakopanem pracuje sobie w domu na 'chorobowym' (szcześliwie większość osób dość dobrze to przechodzi), a firma sprzątająca dalej pełni swoje funkcje bo to rodzina szefa regionu. Takie czasy i tacy ludzie z dykty/tektury, naprawdę chciałbym się jeszcze potrafić porządnie na to wszystko wkurwić...

  • Czytałam i ryczałam, w tej chwili w krakowskim szpitalu walczy o życie mój wieloletni przyjaciel, mąż mojej ukochanej przyjaciółki, starał się od wielu miesięcy zaszczepić, ale nie udało mu się, choć naprawdę na głowie stawał. Bez jego żony i bez niego nie pozbierałabym się po śmierci syna w 2019r., już by mnie nie było. Przyjaźnimy się od przeszło 30 lat, a teraz... teraz nie wiem co będzie, bezsilna wściekłość i złość, ból, żal, chęć rozwalenia łba o mur, ale czy powinnam rozwalać swój? I... i nic nie mogę! NIC! Gdzie my żyjemy, co zrobiła z Polską ta ogłupiała, świętojebliwa banda u sterów? Co jeszcze zrobi? Mam dość.

  • Dziękuję, że w końcu coś nam napisałeś.. tak bardzo rozumiem to o czym piszesz..
    ja jak słyszę tych kłamców, to mi się niedobrze robi i nie umiem już inaczej reagować jak wiązanką przekleństw na te kłamstwa i półprawdy, które z siebie wypluwają. albo bezsilnością i cieknącymi po twarzy łzami, gdy znowu, dla odwrócenia uwagi od realnych problemów, wyciągają kartę "ideologia LGBT" albo "ideologia gender".. gdy pieprzą o jakiejś mitycznej suwerenności, a boją się praworządności.. i ta ich miłość z Robkiem B, który zbroi swoje bojówki (pewnie dostanie dofinansowanie z naszych qrwa pieniędzy) i rośnie w siłę.. faszyści głośno i otwarcie wykrzykujący swoje faszystowskie hasła w tym kraju, to dla mnie jest wciąż niepojęte..
    te matoły z rządu powinno się leczyć z tej chorej nienawiści do wszystkich, którzy nie są z nimi, ale to oni mają władzę i zrobią wszystko, by tą nienawiść zaszczepić jak najszerzej..
    nawet "jebać pis" przestało przynosić ulgę ostatnio.. bo jebać, to trochę olewać, ale się nie da.. bo mają wpływ na zbyt wiele rzeczy, które wokół nas się rozgrywają.. i aż nie mogę uwierzyć, jak ta banda nieudaczników, która spierdolić jest w stanie wszystko czego się dotknie, wygrywa wybory i rządzi.. i że im te pieprzone słupki poparcia jeszcze nie poleciały w dół, po tych tysiącach ludzi, którzy odeszli.. po tych obrazkach kolejek karetek pod szpitalami.. po informacjach, że łóżko dla nowego pacjenta znajdzie się, gdy ktoś wyda ostatnie tchnienie, a nie dlatego, że magicznie pojawiają się nowe oddziały czy choćby łóżka.. i te ich wszystkie wały i przewały, te odkrycia towarzyskie.. ehh.. mam dla nich już tylko ciepłe "wypierdalać".. dla pisu, konfederacji, kościoła, faszystów i foliarzy.. a my trzymajmy się i zachowujmy odpowiedzialnie, by jakoś tą pandemię przetrwać. zaszczepią nas może niebawem (ależ Dworczyk dzisiaj spierdolił akcję szczepień 40+) i pogonimy tą bandę..
    bądź zdrów i nie wyciszaj się tak bardzo, bo parę osób czeka na Twoje pisanie :)

  • "jak ja ich k... nienawidzę" -to krzyczy we mnie od dawna... zabijałem stres jazdą rowerem po okolicznych lasach ale tam trwa totalna wycinka...już nie ma ucieczki od tych gnoi...
    ***** *** i konfederację

  • W fińskich lasach też cisza Borsuku. Świeci słońce, jest piękna pogoda, wczoraj byłam zrobić zakupy. Jacyś ci ludzie dziwni. Coś z nimi jest nie tak serio. Myślałam co to może być i już wiem. Nie mają kagańca na twarzy. Dziwne. Uśmiechają się rozumiesz? Tak po prostu jak ludzie. Mówią "terve" , "hej", czasem "hi, how are you". Kot sąsiadów przynosi mi zwłoki jakichś zwierzątek na schody i też się cieszy, że ją głaszczę i przytulam. Byłam na spacerze na bystrzach, dwa kilometry od domu. Lód powoli topnieje, ptaszyska się drą a pod wiatę grillową przywieźli zapas drewna jest gdzie posiedzieć i popatrzeć na wiosnę w FInlandii. Jeszcze tylko 12 dni i znów zobaczę Karelię, stęskniłam się za tą przestrzenią. Nie tęsknię za ludźmi, nie lubię ich mimo wszystko. Jestem aspergerowcem to u nas ponoć normalne. Mamy kłopoty z nawiązywaniem relacji, kłopot z interpretacją zachowań i uczuć i problem z dostosowaniem się do norm społecznych. Wiesz, nie mam w domu telewizora. To znaczy mam, jako ekran do oglądania filmów. Nie oglądam wiadomości bo się boję tego co mogę usłyszeć. W Polsce zostawiłam mamę i syna. Dzwonimy do siebie, pytam jak się czują, co słychać, przypominam synowi żeby nosił maskę. On twierdzi,że jest młody i silny, nie boi się. Ćwiczy kulturystykę. Przecież nic mu nie grozi prawda? A ja się boję, że któregoś dnia ktoś do mnie zadzwoni że mój syn, moje dziecko właśnie dławi się flegmą w karetce bo nie ma dla niego miejsca w szpitalu. Kurwa. Chciałabym wiedzieć jak długo jeszcze Polacy pozwolą sobie pluć w twarz i będą się godzić na to co się dzieje. Kiedy w końcu ktoś nie wytrzyma i wyjdzie z bronią na ulicę. Jakąkolwiek. Kawałkiem brukowca, kijem, tulipanem z butelki. Może wtedy będę mogła wrócić i zobaczyć swojego syna inaczej niż na ekranie laptopa. Wiesz, kiedyś myślałam,że gdyby zaszłą taka konieczność pójdę walczyć za mój kraj. Za ten sam za który walczyli moi dziadkowie. Dla innych. DLa mojego syna. Teraz już nie. Zmieniłąm zdanie. Dorosłam. Dojrzałam. A w Finlandii świeci słońce. Hikaru wygrzewa się w słońcu na stopniu schodó. A ja za chwilę dokończę kawę i pójdę na spacer. Wyciszyć się. Dziękuję, że jesteś.

    • Przez pandemię i nieudolność rozmaitych buców nie widziałam męża prawie 15 miesięcy, w najlepszym przypadku zobaczę go za niecałe 2 miesiące. O ile nic się nie spierdoli…

      Na szczęście pracę zdalną uprawiałam już w czasach, gdy uważano to za fanaberię, do kina i tak chodziłam góra dwa razy w roku, a zakupy wolę robić przez net, z dostawą do domu.

      To, co mnie dobija, to ani pandemia (mało mam bliskich osób, a z tych niewielu większość jest mało zagrożona – staram się nie panikować; o siebie się nie boję, od dawna nie jestem przesadnie przywiązana do życia), ani nieobecność męża (na szczęście są telefony, jest net), ani tryb życia (bo niewiele się różni od tego, który prowadziłam przed pandemią).

      Tym, co mnie dobija, jest robienie z Polski Gileadu i pustyni. Tym, co mnie dobija, jest debilizm ludzi w Polsce i poza nią. Marzy mi się pandemia, która wybiłaby najgłupszych i najpodlejszych. I nie zmartwiłabym się, gdybym się załapała.

  • Nie uciekaj, walcz. Z pandemią wygrać jest trudno, ale z tymi ćwierćmózgami.. walcz.
    I z tym, który nie uznaje praw zwierząt, choć sam jest mułem. Walcz.
    Na zielonych wzgórzach Irlandii cisza.
    W środku się gotuję.

    ***** ***
    I Konfederację